Wtedy zrozumiałam, że spoczywa na mnie odpowiedzialność, aby napisać wspomnienia i zobaczyłam, czym mam się w nich dzielić. Wśród wszystkich błogosławieństwa, jakich doświadczyłam, była też duża dawka nadziei. To nadzieja pozwoliła mi przetrwać w Afryce, mierząc się ze znęcaniem, z głodem, z bólem i ogromnym niebezpieczeństwem. To nadzieja sprawiła, że ośmieliłam się marzyć, i to nadzieja pomogła mi spełnić te marzenia. Tak, podzielę się swoją nadzieją.
Jeżeli interesujecie się baletem, to powinniście kojarzyć primabalerinę Michaelę DePrince. Książka, o której chcę Wam dzisiaj napisać, jest właśnie o niej.
Zanim stała się primabaleriną, była Mabinty Bangura. Urodziła się w Sierra Leone chora na bielatwo. Kiedy była mała, ojciec uczył ją języków obcych i pisania. Kiedy miała zaledwie trzy lata znała już pięć języków i umiała pisać po arabsku. Kiedy w 1991 roku (Mabinty miała 3 lata) wybuchła w Sierra Leone wojna domowa, straciła oboje rodziców. Najpierw trafiła pod dach swojego wuja, który następnie oddał ją do sierocińca, gdzie stała się numerem dwadzieścia siedem. Prześladowana przez dzieci z powodu swojej choroby nie miała łatwego życia. Pewnego razu, wybiegłszy podczas harmatthan (rodzaj wiatru, który niesie ze sobą piasek), znalazła na dziedzińcu sierocińca zdjęcie primabaleriny i zostanie nią stało się wtedy jej marzeniem.
Przyznam, że nie często sięgam po autobiografie lub biografie. Mimo tego bardzo lubię czytać tego typu książki. Nie interesuję się baletem, jednak z chęcią czytam o czarnoskórych osobach, które osiągnęły naprawdę duży sukces mimo nietolerancji ludzi. To dla mnie ogromna inspiracja!
Historia Michaeli jest o tyle interesująca, że nie zaczyna się w zwykłym ani europejskim, ani amerykańskim, ani azjatyckim domu. Zaczyna się w zachodniej części Afryki. Poznajemy tamtejsze zwyczaje. Dowiadujemy się, jak traktowane są lub były kobiety i dziewczynki, jakie warunki tam panują lub panowały. Piszę w dwóch formach, bo prawdopodobnie niektóre rzeczy uległy zmianie na lepsze. Nawet sama Michaela z pewnością też się do tego przyczyniła.
W Wytańczyć marzenia Michaela dzieli się z nami swoimi wspomnieniami z dzieciństwa i z wczesnej młodości. Pisze o swoim dręczeniu w sierocińcu, o nietolerancji, z którą spotkała się nawet w Ameryce. O obrazach wojny wyrytych w pamięci prawdopodobnie do końca życia. O strachu przed krzyczącymi mężczyznami, którzy przypominają jej rebeliantów. Dzięki jej słowom jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, jakie spustoszenie w psychice dzieci mogą wywołać wojny i odnieść to także do dzisiejszej sytuacji dzieci w Syrii.
Autorki przedstawiają całą drogę Michaeli od szkółek dla balerin do stania się słynną primabaleriną. Znajdujemy tutaj także dość sporo opisów uczuć i emocji, które wtedy towarzyszyły dziewczynce. Wspomnieć też przydałoby się o bardzo specjalistycznym słownictwie. Otóż niejednokrotnie pojawiały się różne nazwy figur w balecie. I przyznam się, że nie sprawdzałam ich wykonania w internecie, ale czytałam opinie osób, które to robiły.
Wytańczyć marzenia to zdumiewająca i niejednokrotnie szokująca historia. Polecam ją szczególnie dla wszystkich fanek baletu i osób, które inspirują właśnie takie osoby jak Michaela DePrince czy Waris Dirie. Bardzo przyjemnie czytało się tę książkę. Rozdziały się krótkie, a zdjęcia dołączone na końcu pozwalają czytelnikowi potwierdzić, gdyby nie wierzył, że to wydarzyło się naprawdę, autentyczność tych zdarzeń. Myślę, że to historia, z którą naprawdę warto się zapoznać.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znajdziesz chwilę, żeby po przeczytaniu posta napisać kilka słów? Będę bardzo wdzięczna! :)